Rodzinna wycieczka do zoo

W tym roku wrzesień rozpieszcza nas pogodą jak nigdy. No, prawie nigdy. Ostatni raz było tak jakieś 4 lata temu, kiedy urodził się Franio. Pamiętam, że aż do połowy października prawie nie padało, pogoda wręcz zachęcała do długich spacerów, a było tak ciepło że często wystarczył tylko sweter. Cieszę się, że tak samo jest w tym roku. Oczywiście 24°C w drugiej połowie września to nie to samo co w lipcu czy sierpniu, jednak nie trzeba zakładać na siebie tony ciuchów żeby wyjść na dwór.

Jedziemy do ZOO….

Korzystając ze słonecznej, ciepłej niedzieli (już od samego rana) postanowiliśmy to wykorzystać i odwiedzić warszawskiego ZOO. Franek bardzo się ucieszył na wiadomość, że spotka się z lwem, słoniem i obowiązkowo zebrą.  Jedyną rzeczą, której chyba do końca nie przemyśleliśmy było to, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł niedzielnego spaceru po ZOO. Dojechaliśmy na miejsce i okazało się, że nie ma gdzie zostawić samochodu. Na szczęście po jakiś 30 minutach jakimś cudem udało się naszą furkę zaparkować. Ale żeby nie było zbyt cacy cacyi kolorowo, to był czas drzemki Julka, który już w trakcie szukania miejsca do zaparkowania głośnymi krzykami manifestował swoje zamiary, dając do zrozumienia, że cały ten pomysł w tym momencie nie do końca mu się podoba. Właściwie był jego zdaniem wart tyle, co zawartość pampersa. Zapakowaliśmy więc młodszego juniora do wózka i … zmęczenie wzięło górę – zanim doszliśmy do wejścia książę nasz zasnął.

Czas tylko dla Frania…

Od samego wejścia Franio był zafascynowany. Była to już jego kolejna wizyta w ZOO, ale pierwsza, gdzie wykazywał tak ogromne zainteresowanie. Chyba dojrzał do spotkania z przyrodą. Zadawał pytania, zaciekawieniem wypatrywał zwierząt dopytywał się , co jedzą, co lubi dane zwierzątko. Na wstępie zafascynował go lew, który wygrzewał się w słońcu i pięknie pozował na swoim wybiegu. Dzięki temu, że Julek zaliczał swoją jedyną dzienną drzemkę, mogliśmy ten czas poświęcić w 100% Franiowi. Rodzice więcej niż jednego dziecka wiedzą, jak ciężko taki czas wygospodarować, a jak on jest ważny. Oczywiście nie obeszło się bez małych humorków naszego rezolutnego 4 latka, który koniecznie po tym jak dostrzegł plac zabaw, stracił chwilowo zainteresowanie zwierzyńcem. Po krótkich negocjacjach udało się nam dotrzeć do niedźwiedzi, fok, małpek i zebry.

W sąsiedztwie rezydencji fok, trafiliśmy na budkę z frytkami, więc Franio stwierdził że jest strasznie głodny i musi koniecznie teraz i już zjeść frytki. Fantastycznie było patrzeć ma naszego starszaka jak zajadał frytki i obserwował foki, komentując wszystko co robiły w charakterystyczny dla czterolatka sposób. Nie mniejszym zainteresowaniem cieszyła się zebra, która koniecznie chciał nakarmić igiełkami z sosny, szczęśliwie dla biednej zebry udało się Franiowi wytłumaczyć, że zebry nie żywią się czymś takim, a po drugie w zoo nie wolno karmić zwierząt. Ale nasz spacer to również seria czasami zastanawiających dla rodzica pytań, jak np „Mamusiu, a czemu te małpki maja różowe pupy? Mamusiu, a czy te małpki mają siusiaka?” Pytania oczywiście zadane tak głośno, żeby inni ludzie obecni obok również je mogli usłyszeć 😉 Oczywiście jak przystało na rodziców, którzy są pierwszymi nauczycielami swoich dzieci staraliśmy się na wszystkie te pytania odpowiadać, na jedne bardziej szczegółowo, na inne w taki sposób, aby udało się zmienić temat.

Franio był z lekka zawiedziony, że nie udało się zobaczyć żyrafy. Nam również zrobiło się troszkę smutno, bo chyba każdy spacer do warszawskiego ogrodu zoologicznego kojarzy mi się z podziwianiem obok misiów, czy słoni właśnie żyraf.

A co z Julkiem?

Gdy dotarliśmy do wybiegów małp, obudził się Julek. Dla Julka ciekawsze od podziwiania zwierząt, była ucieczka i samodzielne obieranie trasy spacerowej. Julisia najbardziej zafascynował słoń, no i plac zabaw, gdzie znowu trafiliśmy na małe humorki, ale tym razem w  wykonaniu najmłodszego.  Tu negocjacje były trochę głośniejsze, ale również zakończone sukcesem i udało się wyruszyć na dalsze podglądanie mieszkańców ogrodu zoologicznego.  Dla dziecka w wieku Julka był to w zasadzie zwykły spacer, owszem pokazywał na zwierzątka, cieszył się na jedne bardziej inne mniej, ale to jeszcze nie ten wiek, żeby wykazywał takie zainteresowanie jak jego starszy brat.

Czas na podsuwanie…

Dla mnie to była wspaniała, rodzinna niedziela. Czas w 100% poświęcony dzieciom i ich potrzebom. Czas, który poza tym, że był dobrą zabawą, miał również walor edukacyjny. A wiadomo że dzieci najlepiej i najwięcej uczą się poprzez zabawę. Od kiedy mam dwójkę dzieci, to stwierdzam , że zorganizowanie wyjścia z więcej niż jednym dzieckiem wymaga dobrej organizacji i zaplanowania wszystkiego, co niezbędne. Nie będę owijała w bawełnę, że jest lekko i da się wypocząć.  O nie, nie. Wycieczka z dwójką to pełne skupienie, oczy najlepiej mieć wszędzie, a i dobra kondycja wskazana, ba czasami to nawet szybka analiza wymagana, jak wygrać sprint na 50m z wózkiem, 3 torbami, jednym dzieckiem pod pachą i jeszcze ominąć  przeszkody w postaci płotków, ławeczek i innych atrakcji na trasie biegu. A więc droga mamo, drogi tato; zaopatrz się w dobry humor, dziecko pod pachę albo na barana, a czasem nawet więcej niż jedno 😉 i korzystaj z pięknej jesiennej pogody 🙂

Zapraszamy na małą fotorelację z naszej wycieczki do ZOO 🙂

 

 

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email