Poszedł Franek do przedszkola, czyli trudny czas dla mamy i dziecka
Nasze początki przygody z adaptacją…
Wrzesień to ciężki czas dla wielu rodziców, rozpoczynających przygodę ich pociech ze żłobkiem lub przedszkolem. Jest to także trauma dla maluchów, które dotychczas harcowały beztrosko i bezstresowo pod czujnym okiem mam czy tatusiów (aplauz), czy pozostawione na kilka godzin pod opieką babć lub cioć, gotowych nieba przychylić małemu urwisowi.
Przebieg adaptacji zależy od wielu czynników. My do adaptacji w żłobku/przedszkolu podchodziliśmy kilka razy, ale zacznijmy może od początku. Kiedy Franio skończył 15 miesięcy nadszedł czas mojego powrotu do pracy. Plan był prosty, Franio idzie do żłobka, dodam żłobka z polecenia, a ja wracam do pracy. Nie braliśmy pod uwagę innego rozwiązania, ale jak wiadomo życie koryguje wyobrażenia i lubi pisać różne scenariusze, najczęściej te niezaplanowane. Umowa ze żłobkiem była podpisana, zaczynał się tydzień adaptacji i tutaj nie wszystko zaczęło wyglądać tak kolorowo. Pierwszego dnia adaptacji Franio wkroczył niepewnie do Sali. Ponieważ byłam z nim cały czas, nie odstępował mnie na kroczek i zupełnie nie chciał uczestniczyć w zabawach. — To minie – wszyscy mówili — to dopiero pierwszy dzień. Tiaa, to był dopiero pierwszy dzień, ech łezka kręciła się w oku na wspomnienie jak łatwo było. Drugiego dnia płacz był już przy wsiadaniu do samochodu, chociaż w żłobku zaczął . się bawić. Sam, rzecz jasna. Ja miałam być gdzieś tam z boku. Panie zaproponowały więc abym na chwilę wyszła z sali i wróciła za 20min. Jak tylko Franio zorientował się, że mnie nie ma w sali zaryczał takim płaczem, że nie dało się tego opanować. Zatem po ok 10 min , nie mogłam tego słuchać, weszłam, a on uspokoił się dopiero w dłuższej chwili. Oczywiście przez te dwa dni, ani nic tam nie jadł, ani nie pił, mimo że miał swój bidon.
Trzeciego dnia, nie chciał już nawet wsiąść do samochodu, a w żłobku miała miejsce powtórka z dnia poprzedniego. Kiedy do tego doszło nocne budzenie się, z krzykiem — Mama! — podjęliśmy trudną i obarczoną zrozumiałym w tej sytuacji ryzykiem decyzje. Szukamy niani i rozwiązujemy umowę ze żłobkiem. Nie była to bułka z masłem, czyli piece of cake. Opcji niani wcześniej nie braliśmy pod uwagę. Wszyscy dookoła nam opowiadali, jak to w żłobku dzieci super się rozwijają, prawie zawsze się adaptują. Prawie, jak się okazało. Czy tak jest zawsze?
Kilka słów o gotowości dziecka do przedszkola…
Te doświadczenia sprawiły, że zaczęłam szukać informacji w jakim faktycznie stopniu roczne dziecko jest gotowe na przygodę ze żłobkiem. Oprócz tego co znalazłam w Internecie to rozmawiałam również, ze swoją koleżanką, absolwentką psychologii. I dowiedziałam się, że są dzieci, które nie zawsze są gotowe na placówki typu żłobek, zarówno w wieku roku czy nawet 2 lat. Jest taka grupa dzieci, które osiągają gotowość przedszkolną dopiero w wieku 3 lat (widać Franio należał do tej właśnie elity, o czym nie raczył nas wcześniej poinformować).
Na jakie elementy należy zwrócić uwagę? Łatwiej jest odnaleźć się w placówce przedszkolnej dzieciom, które umieją się komunikować i sygnalizują swoje potrzeby fizjologiczne, czyli jednym słowem są odpieluchowane. Jedną z istotnych cech, świadczących o gotowości przedszkolnej jest wchodzenie dziecka w interakcje z rówieśnikami, zdolność i skłonność do wspólnej zabawy. Często mawia się, że dziecko w wieku roku czy nawet dwóch lat wymaga opieki indywidualnej, takiej jeden na jeden. I tak właśnie było w naszym przypadku.
Ufff! Szczęśliwie udało się znaleźć nianie z polecenia, którą Franio zaakceptował bez problemu. Mogłam wrócić do pracy.
Kolejne podejście do adaptacji w żłobku…
Nasze kolejne podejście do żłobka miało miejsce rok później, kiedy Franio miał ponad 2 lata, ja byłam w drugiej ciąży. Chcieliśmy spróbować, żeby mnie było łatwiej w ciąży i potem jak pojawił się Julek. Czy to się nam udało? Tu również wybraliśmy już przedszkole prywatne, ale z polecenia, gdzie była grupa 2,5 latków. Adaptacja miała trwać 3 dni, po 2 godziny. Jednak tutaj wyglądało to tak, że od pierwszego dnia dziecko miało na te 2 godziny zostać samo. Wręcz zabierane płaczące dziecko z ramion rodziców. Tutaj faktycznie po jakimś czasie Franio przestawał płakać, ale nie bawił się niczym, nie uczestniczył w zajęciach, w domu nie odstępował mnie na krok, a w nocy budził się z krzykiem „Mamusiu! nie zostawiaj mnie!”. Do tego doszło wymiotowanie przed snem. Efekt mógł być tylko jeden. Po 2 dniach przerwaliśmy eksperyment ze żłobkiem, a Franio wrócił pod skrzydełka niani, a niedługo potem moje.
W międzyczasie próbowaliśmy zajęć mających na celu przygotowanie dziecka przez rok do przedszkola, ale pozostawienie tam Frania beze mnie nie było możliwe. Płakał wymiotował i w ogóle nie chciał uczestniczyć w takich zajęciach.
Gotowość przedszkolna Frania…
Do przedszkola, już publicznego, Franio poszedł od wrześniu 2017 rok i tym razem, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Pierwszy dzień, a w zasadzie pierwsze 2 tygodnie spędzał w przedszkolu czas od godziny 8:30 do 12:30. Odbierałam go przed leżakowaniem. Zaraz po pozostawieniu go w przedszkolu nie płakał, poza kilku pierwszymi dniami, a wymiotował raz. Pomogła rozmowa z Franiem i uświadomienie mu, że jeżeli wymioty będą się powtarzały, konieczne będzie udanie się do lekarza, aby sprawdzić czy z brzuszkiem jest wszystko OK. Franio instynktownie nie przepada za kontaktami ze służbą zdrowia więc efekt był taki, że następnego dnia ta przykra sytuacja już się nie powtórzyła.
Sądzę też, że w naszym przypadku dużo dało czytanie przez całe poprzedzające wakacje „wielki początek”, książeczek o przedszkolu, rozmowy i zapewnienia, że zaraz po obiedzie przyjdę go odebrać. Franio bardzo polubił również panie wychowawczynie, szczególnie jedną (z wzajemnością, mały podrywacz). Po dwóch tygodniach jak odbierałam Frania po obiedzie spotkaliśmy przed wejściem jego ulubioną Panią i wtedy Franio powiedział, że chce zostawać na leżakowaniu, bo jego ulubiona Pani jest po południu. Od następnego dnia został i zaczęłam odbierać go dopiero po podwieczorku.
Gotowość mamy do przedszkola…
Gotowość przedszkolna dotyczy nie tylko dzieci, ale i rodziców. Mam w pierwszej kolejności. Jak zatem ja, jako mama, znosiłam te nasze żłobkowo-przedszkolne awantury? Pierwsze dwie bardzo źle. Powiedziałabym że płakałam razem z nim – możliwe, że mój nastój mu się udzielał i w ten sposób powstawało samonapędzające się koło. Ale w zeszłym roku poszłam z nastawieniem, że te magiczne 3 lata muszą zadziałać, że to jest ten czas, kiedy dziecko jest w pełni gotowe na rozpoczęcie swojej przygody z przedszkolem. Od początku pokazywałam Franiowi, że jestem dumna z tego jak świetnie radzi sobie w przedszkolu, z tego czego się tam uczy, jak dzielnie znosi naszą rozłąkę. Wyczuł? Udzieliło mu się? Być może.
Wydaje mi się, że właśnie gotowość rodziców, mam zwłaszcza do rozłąki z dzieckiem jest niezwykle istotna. Przez cały okres przed pójściem do przedszkola maluchy przebywają ze swymi mamami. Wytwarza się ogromna więź emocjonalna, taka emocjonalna pępowina. Dziecko bardzo wyczuwa emocje jakie siedzą w rodzicu. Mama dla dziecka jest tym najważniejszym filarem bezpieczeństwa i nagle ten filar gdzieś znika. I jak tu nie ryknąć płaczem, nie poprawić torsjami, nie zaprotestować? Mamom zaś pękają serca, jak widzą reakcję pociech, to nawet w dwójnasób. A dziecko to odbiera. Jakie emocje pojawiające się we wzajemnych relacjach towarzyszą dziecku, to w dużej mierze przekłada się na odbiór nowej sytuacji przez dzieci.
Powrót do przedszkola po wakacjach…
A jak było po wakacjach? Trochę obawialiśmy się. Ale nie było o co. Franio od połowy sierpnia pytał się codziennie, kiedy w końcu pójdziemy do przedszkola, nie mógł się doczekać. Ja miałam lekkie obawy – jednak to były dwa miesiące w domu, w dodatku spora część sierpnia spędzona z obojgiem rodziców i braciszkiem, na wakacjach. Jednak jak się okazało, moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Pierwszy tydzień minął nam ekspresowo, a ja prawie każdego dnia słyszałam że przyszłam odebrać go za wcześnie. Franio powrócił do życia przedszkolnego z pełnym energii zaangażowaniem, które cechuje go zazwyczaj we wszystkim co robi. Z tego co mówiła Pani Wychowawczyni, nie był wyjątkiem. Dzieci zachowywały się tak jakby się rozstały w piątek, a te 2 miesiące wakacji to był zwykły dwudniowy weekend. Jak widzę codziennie ile on się tam uczy, jak wyładowuje energię, jaki jest zadowolony, to nie ulega dla mnie wątpliwości, że dzieci w tym wieku 3-4 lata potrzebuje kontaktu z rówieśnikami i nauki funkcjonowania w grupie i jestem ogromną zwolenniczką posyłania dzieci do przedszkola, kiedy osiągają ten właśnie wiek.
Poza tym nie oszukujmy się. Chyba każdy z nas ma w pamięci chwile, kiedy chciało się nauczyć swoje dziecko czegoś nowego, ale spotkało się z murem nie do przebicia. Frustracja, nerwy. Żaden rodzic nie traktuje swojego dziecka jak zwykłego ucznia, a dziecko rodzica jak zwykłego nauczyciela. Prosta droga do dzieciobójstwa lub kaftana bezpieczeństwa. A w przedszkolu? W przedszkolu nagle okazuje się, że to jest banalnie łatwe i Panie bez większych trudności przekonuje naszą pociechę do wykonania rzeczy wg naszego dziecka niemożliwych. Nasza latorośl po porostu słucha poleceń obcej osoby i wykonuje je bez mrugnięcia okiem. Magia? Jasne, magia życia przedszkolnego.
Czas na podsumowanie…
Co wg mnie jest podstawą sukcesu w bezstresowej adaptacji dziecka w nowej sytuacji? Po pierwsze – przygotowanie dziecka go do nowej sytuacji. Na rynku jest bardzo dużo książeczek opowiadających o pierwszej przygodzie z przedszkolem. Czytajmy je i wskazujmy na pozytywy. U nas super sprawdziła się książeczka „Kicia kocia w przedszkolu” Anity Głowińskiej oraz „Tupcio Chrupcio Przedszkolak na medal” Elizy Piotrowskiej. Za pomocną uważam również „Rok w przedszkolu” Przemysława Liputa. W naszej biblioteczce posiadamy również „Basia i przedszkole” Zofii Staneckiej i Marianny Oklejak, która świetnie sprawdza się w sytuacjach kryzysowych, kiedy przychodzi taki dzień, gdy potrzebujemy przypomnieć naszemu maluchowi, jak ciekawy jest świat przedszkolaka.
Oprócz książeczek myślę, że dużo dają rozmowy o przedszkolu, przedstawienie tej nowej, nieznanej przygody w jasnych barwach, jako czegoś bardzo atrakcyjnego i ekscytującego, czego nie ma się co bać. Nie unikałabym też małej korupcji. Nam pomogły w pierwszych dnia drobne prezenty jako taka mała forma nagrody, chociaż ja to nazywałam motywatorami. Kolejnym istotnym elementem, może i najistotniejszym jest pozytywne nastawienie rodziców i przekonanie, że przedszkole jest dla naszego dziecka ważnym etapem w jego życiu, aby dziecko nauczyło się funkcjonowania w grupie. Równie istotnym czynnikiem jest gotowość dziecka do rozpoczęcia przygody przedszkolaka, jednak nad tym możemy popracować, a jak naszemu maluchowi przypasują panie wychowawczynie, jak one wzbudzą w dziecku zaufanie i oczarują malucha to mamy gwarantowany sukces.
Trzymam kciuki za wszystkie przedszkolaki i ich rodziców, aby ten nowy trudny czas okazał się dla wszystkich jak najmniej stresujący, a za jakiś czas żeby każde z Was wspominało czas adaptacji z uśmiechem i miało tylko miłe wspomnienia związane z przedszkolem. Pamiętajmy, że dla jednego dziecka adaptacja może trwać 2 tygodnie, dla innego 2 miesiące, a dla jeszcze innego praktycznie rok. Ale jedno jest pewne, z każdym dniem będzie co raz łatwiej.
Zostaw proszę ślad, że wpis Ci się podobał